Autorką tekstu jest moja współpracownica Marcelina Przybysz
Z cyklu „ must to see”. Tym razem wybieramy się w podróż do sąsiada z nad Odry – jedziemy do Berlina. Spontaniczne zaplanowanie podróży jest najłatwiejszą formą organizacji całej wycieczki, bowiem samoloty kursują na trasie Warszawa- Berlin 3 razy w ciągu dnia, podobnie jest z podróżowaniem pociągiem, czy zakupem biletu autobusowego. Dla ciekawskich obserwatorów i miłośników śródlądowej komunikacji, polecam przejazd pociągiem, który ze stolicy wyjeżdża pięć razy w ciągu dnia ( bez przesiadek), jedzie przez Poznań i w Berlinie kończy bieg. Uwaga, dla wygodnych- w Berlinie została wprowadzona „klasa czystości samochodu”, a to oznacza, że nie każdy może na teren stolicy wjechać- potrzebna jest obowiązkowa, zielona nalepka, radzę odstawić samochód do garażu na czas wyjazdu.
Wybieramy się pociągiem ( bo my z ciekawskich). Przewidujemy 3 dni- krótko, ale treściwie. Mijamy Świebodzin, w tle kolosalny posąg Jezusa, a to znak, że jesteśmy blisko granicy. Podróż bardzo miła, przekraczamy płynnie granicę, kilka słupków, dwie niemieckie kontrole i jesteśmy. Zupełnie nowoczesny, zurbanizowany świat. Zatrzymujemy się na przystanku Berlin Hauptbahnhof – czyli dworcu głównym. Na pierwszy rzut oka uderza kolosalny budynek, wewnątrz sprawnie pokierowana komunikacja, wszystko wyrysowane i czytelna mapa berlińskiej komunikacji, która wisi nawet w toalecie. Bilety kupujemy w automatach ( instrukcja w języku polskim). Z zamiarem zwiedzania wszystkiego, co związane ze sztuką, władze Berlina przygotowały Museumspass- koszt to 39,50 euro, bilet ważny jest 3 dni, i upoważnia przez ten czas do niezliczonej ilości wstępów i podróżowania komunikacją miejską. Przy zakupie otrzymujemy solidną książeczkę, a w niej spis wszystkich miejsc w ramach działania zakupionej karty.
Rozpoczynamy zwiedzanie. Z punktu widzenia tego artykułu skupiamy się na sztuce. Kierunek- wyspa muzeów. Cały plac jest w okresie rozbudowy , do wejścia prowadzi nas uprzejmy Pan ( bo idzie się pogubić) i wchodzimy do muzeum z drugiej strony, niż zaplanowaliśmy. Dobrze, że tak wyszło, ominęliśmy spore kolejki i pełen parking autokarów. Pierwszy punkt naszej wycieczki to Stara Galeria Narodowa, zlokalizowana tuż obok Muzeum Pergamońskiego, równie imponującego, ale ten zostawiamy na ostatni dzień naszej muzealnej eskapady.
Fasada Starej Galerii Narodowej utrzymana jest w iście korynckim stylu, a swoim wyglądem przypomina nam wycieczki do krajów, gdzie namacalne dowody starożytności są jeszcze na wyciągniecie ręki. Alte Nationalgalerie przypomina antyczną świątynię. Projektowana przez Friedricha Augusta Stülera w 1866, ukończona została przez Johanna Heinricha Stracka w 1876 roku. Na współczesne czasy- robi wrażenie. Przed muzeum znajduje się posąg konny cesarza Fryderyka Wilhelma IV. Majestatyczny gmach przyciąga zdecydowanie mniej turystów szybkim krokiem udających się do pozostałych obiektów. Niemniej jednak, jest to obowiązkowy przestanek dla koneserów niemieckiego realizmu i impresjonizmu; poświęcony uwadze dziełom klasycystycznym i pochodzącym z okresu romantyzmu.
Kolekcja muzeum mieści wiele znanych obiektów z XIX wieku i rozmieszczona jest na trzech poziomach. Dla takich nazwisk należy tu zajrzeć: Edouard Manet, Claude Monet, Auguste Renoir, Edgar Degas, Paul Cézanne, Auguste Rodin, Caspar David Friedrich i Karl Friedrich Schinkel.
Do środka wchodzimy bez kolejki ( taka karta to zbawienie dla weekendowych turystów). Pierwsze piętro poświęcone jest rzeźbie klasycystycznej oraz dziełom tworzonym pod wpływem naturalizmu i Jugendstilu ( czyli przełom XIX i XX wieku). Drugie piętro przeznaczone jest na realizm i impresjonizm z okresu 1850–1880 roku.
Na ostatnim piętrze znajdują się dzieła pochodzące z I połowy XIX wieku, w tym słynna „Oranżeria” Edouarda Maneta, współcześnie modyfikowana na wiele sposobów. Z racji tego, że jest to mój ulubiony obraz Maneta, pozwolę sobie o nim powiedzieć więcej. Na obrazie widnieje zamyślona kobieta, zapatrzona w dal. Centrum obrazu koncentruje się na dłoniach mężczyzny i kobiety, którzy prowadzą dialog. Uchwycona sytuacja bardzo dobrze odzwierciedla sposób, w jaki Paryż stał się atrakcją turystyczną dla ówczesnej burżuazji. Bycie obserwowanym i obserwowanie były bardzo ważnym zajęciem, zwłaszcza dla osób takich jak Manet, który swobodnie posługiwał się farbą i umiał ten moment przelać na płótno.
Motyw ławki to bariera między rozmówcami. Manet w swoich pracach co rusz rejestruje chwile, wycina momenty, tworzy kadr. Odbiorcę ciekawi pozostałe tło wydarzeń, a niedopowiedziana historia okazuje się z celowym zabiegiem artysty. W „Oranżerii” kobieta patrzy się w prawą stronę, w obszar, który dla nas- odbiorcy, jest niedostępny. Z kolei Mężczyzna patrzy na nią, ale nie możemy całkiem zobaczyć jego oczu.
Manet w tym obrazie wykorzystuje technikę spłaszczenia obrazu, zatem jest to pewien rodzaj dwuznaczności, nie tylko w stylu malowania, ale również w sposobie przedstawiania związku
wszystkiego, co dla akademii stanowiło sprzeczność w silnym przedstawianiu relacji. Ta niejasność doskonale wyraża dwuznaczność ówczesnego życia, a Manet był jednym z pierwszych artystów, którzy to docenili i obrali za centrum swojej sztuki.
Zwiedzanie tego obiektu, wraz z ostatnim spojrzeniem na Oranżerię, dobiegło końca. Wycieńczeni, ale pełni dobrej myśli, udajemy się do pobliskiej kawiarenki i delektując się pysznie serwowaną kawą zbieramy siły na kolejny punkt podróży, szlakiem berlińskich muzeów.