Mój ojciec – Ciszewski Jerzy był żołnierzem Powstania Warszawskiego. Był żołnierzem, który rozbił czołg Pantera podczas Powstania Warszawskiego. Poniżej publikuję artykuł jaki ukazał się na łamach nieistniejących już „Kulisach”, który opublikowano w dn. 17 sierpnia 1969 r. Mój ojciec odpowiada na apel redakcji, która szukała świadków tego wydarzenia. Oto ta historia
Dwa tygodnie temu „Kulisy” publikując zdjęcie pierwszej Pantery zdobytej na Woli podczas Powstania Warszawskiego, zwróciły się do Czytelników z apelem: Kto był obecny przy ataku na ten czołg ?
Rzeczywistość przeszła nasze oczekiwania. Drukowany przez nas poniższy list ujawnia przebieg owego nieznanego nawet historykom Powstaniu epizodu. Autorem listu jest człowiek, który prymitywną miną „domowej roboty” własnoręcznie obezwładnił ów pierwszy zdobyty w Warszawie czołg. Paradoks chciał, że człowiekiem tym okazał się … pracujący dwa piętra niżej, nasz kolega z redakcji bratniego „Expressu Wieczornego” JERZY CISZEWSKI. Tylko się tym po prostu nie chwalił.
Niestety nie odezwał się żaden inny świadek wydarzenia; ani też majster Lumeński, który ową Panterę później pod ogniem nieprzyjaciela uruchomił. Być może zginęli w dalszych walkach; a może jeszcze dotrze do nich nasz apel ?
A oto relacja Jerzego Ciszewskiego
Jak zdobywaliśmy pierwszą panterę?
Czołg pędził pustą ulicą. Kierowca miał do wyboru dwie drogi: albo skręcić w prawo w kanion wąskiej uliczki Gibalskiego, którą z jednej strony ograniczał mur cmentarza, albo jechać prosto i forsować barykadę. Ta barykada tylko pozornie zagradzała mu drogę. Wzniesiona została w pośpiechu i piętrzyła się co prawda wysoko, ale dla czołgu nie przedstawiała większej przeszkody.
Frontowy kierowca hitlerowskiego czołgu zdecydował się na szarżę dalej, wprost ulicą Okopową. Pomiędzy barykadą, a dużą narożną kamienicą pozostawione było wąskie przejście dla pieszych. Jeszcze w ostatniej sekundzie wydawało się, że Pantera skręci w wąską uliczkę, ale to był tylko manewr kierowcy. Czołg runął na barykadę. Prawa gąsienica sunęła po chodniku, natomiast lewa już miażdżyła skraj barykady. Czołg był przechylony i nieomal ocierał się o narożnik i front kamienicy. Z łatwością forsował przeszkodę.
W tym samym dosłownie ułamku sekundy, kiedy Pantera wspinała się na barykadę, zdecydowałem się na atak. Nerwy napięte do ostateczności. Byłem jak zahipnotyzowany zbliżającym się błyskawicznie czołgiem. Do momentu podjęcia decyzji ja i moi dwaj chłopcy, podchorąży „Zmora” i któryś z młodszych żołnierzyków byliśmy zupełnie bezpieczni we wnęce bramy.
To, co się stało teraz, trwało kilkanaście sekund. Moją „pancerną pięścią” była powstańcza, zrobiona w konspiracji mina, którą teraz trzymałem mocno w dłoniach. Przez pokrowiec, uszyty z grubego, brezentowego płótna, wyczuwałem kanciaste kostki trotylu i tkwiący na zewnątrz zapalnik. Mina ważyła ze 2 kg. Wetknął mi ją osobiście do ręki na podwórzu tego domu szczupły, niewysoki oficer, chyba w stopniu kapitana, w polskim mundurze, mający na głowie charakterystyczny, „kopiasty” hełm naszej piechoty sprzed 1939 roku. Ten oficer wyglądał na komendanta owego odcinka powstańczego frontu.
Znalazłem się dosłownie oko w oko z Panterą. Nie wybiegając z bramy, rzuciłem mocno woreczek z materiałem wybuchowym, odbezpieczając zapalnik. Rzut był za silny, mina upadł nie pod gąsienice, ale kilkanaście metrów dalej. Może zrobiłem to instynktownie, bojąc się, że i my w bramie wylecimy w powietrze.
Kierowca czołgu musiał widzieć padającą na bruk minę. Skręcił w prawo. Potężny huk targnął powietrzem. Pantera rozwala jak zapałki, wysoki parkan, który się ciągnął wzdłuż ulicy Okopowej tuż za kamienicą w której byliśmy.
My trzej, zagubieni w lawinie tynku, cegieł, kurzu tkwiliśmy nadal w bramie. Wtedy napięte nerwy odmówiły posłuszeństwa. Trzymaliśmy się ze „Zmorą” konwulsyjnie za ramiona, kiedy opadał ceglany pył. Przecieraliśmy oczy, oniemiali, po prostu przerażeni tym, co się stało. Nie mogłem wydobyć głosu z krtani. Za duże było przedtem napięcie i za gwałtowne teraz rozładowanie. Oniemiali świadkowie wydarzeń, które rozegrały się jak na sensacyjnym filmie, staliśmy w bramie, aż wyrwał nas stamtąd radosny gwar. Ktoś śpiewał „Jeszcze Polska”… Wzmagały się okrzyki i spontaniczna radość.
Oto obraz, który zobaczyliśmy wybiegając z bramy: potężny zad czołgu przewieszony nad brukiem, Pantera swym wychylonym „nosem” szturmowego działa tkwiła mocno wychylona w przód, w rozwalonej konstrukcji dachu i ścian wielkiej, drewnianej szopy magazynu. Pantera po prostu wpadła w „wilczy dół”! Za rozwalonym parkanem, niżej od poziomu od 1,5 metra znajdowała się ta wielka, drewniana „buda”.
Już na czołgu siedzieli ubrani w takie same mundury jak my, chłopcy z innego oddziału. Nasz dywizjon „1806” rozłożony był wówczas na dalszym podwórzu.
Widzieliśmy, jak wyciągano z wnętrza czołgu przerażoną załogę. Jeden z nich był ranny w głowę. Któryś z powstańców ściskał już w dłoni zdobyczny pistolet maszynowy „Schmeisser”.
To był „mój”, tak bardzo upragniony pistolet! To był „mój” czołg! Działy się ze mną dziwne rzeczy. Nie miałem siły ani… ochoty wdrapywać się na zdobycz w ciżbie ciekawskich. Jeszcze drżałem po przeżytej emocji walki. Dotykałem tylko dłonią stalowej rozgrzanej płyty pancerza. W tym tłumie wiwatujących byłem chyba najspokojniejszy. Czułem się jak przypadkowy przechodzień, który rzucił niedopałek papierosa mimo woli na beczkę prochu i, nie oglądając się, poszedł dalej.
– Panie wachmistrzu, panie wachmistrzu! Porucznik Piotr kazał zameldować, że ruszamy już na Wolę. – meldował zdyszany goniec z mego oddziału. Chłopiec „wyłuskał” mnie z tłumu wiwatujących. Tylko oczami pożegnałem „moją” Panterę. Pół godziny później walczyliśmy już na terenie „Wenecji”, na rogu Wolskiej i Młynarskiej. 24 godziny później byłem ranny, cudem uniknąłem śmierci. Do końca powstania z 45 chłopców z naszego oddziału przeżyło 18, a tylko 7 nie drasnęła kula.
Kim byłem wówczas? Przed wojną skończyłem podchorążówkę kawalerii w Grudziądzu. Walczyłem we wrześniu 1939 r. w moim pułku 1 szwoleżerów. Brałem udział w wielkiej bitwie brygady kawalerii pod Krasnobrodem. Na pomniku przy grobie Nieznanego Żołnierza jest wyryta nazwa. Na dwa lata przed Powstaniem, wstępując do szeregów Armii Krajowej, przybrałem pseudonim „Motz”. Należałem do grupy konspiracyjnej 1 pułku Strzelców Konnych (Garwolin). Podczas Powstania byłem więc doświadczonym żołnierzem. Walczyłem na Stawkach, Woli, Starym Mieście i w Śródmieściu. Za udział w walkach na Starówce w szeregach zgrupowania „Gozdawa” (Kanoniczna, Ratusz, Bank Polski, Brun) otrzymałem Virtuti Militari kl. V, a w Śródmieściu awans na podporucznika. Nasz oddział kryptonim „1806”, należał do batalionu im. Walerego Łukasińskiego.
Skąd się wziąłem w dniu 2 sierpnia na rogu ul. Okopowej i Gibalskiego?
Nasz oddział (grupa kawalerii rotm. „Nowaka”) z bazy wypadowej na ul. Burakowskiej 6 ruszył spóźniony (czekaliśmy na przybycie naszego samochodu „pancernego”) na Stawki. Nie byliśmy więc pierwsi. O świcie następnego dnia (2 sierpnia) już umundurowani (panterki i wyposażenie dywizji SS) wraz z innymi oddziałami ruszyliśmy na Wolę. Ja zostałem wyznaczony na straż tylną naszego oddziału. W drodze na nowe odcinki zostaliśmy zaskoczeni przez czołgi nieprzyjaciela w rejonie ul. Gibalskiego. Dzięki wyjątkowemu zbiegowi okoliczności (wraz z 2 kolegami stanowiłem straż tylną naszego oddziału, otrzymałem minę) – udało mi się zniszczyć Panterę.
Dlaczego tak długo milczałem i utrzymywałem to w „tajemnicy”? Wiele razy obiecywałem sobie, że coś napiszę poważniejszego o Powstaniu. Wydawało mi się, że trzeba to zrobić od razu, na gorąco, ale po ucieczce z transportu przebywałem w Zakopanem. Nie było czasu na tamte sprawy. Później przyszły lata milczenia. Nigdy nie miałem warunków do spokojnej pracy. Kilka razy zbierałem się, żeby podać (Podlewskiemu, Kirchamayerowi, Ognistemu, Bartelskiemu) te szczegóły, które teraz ujawniam. Tylu widziałem naprawdę wielkich bohaterów podczas Powstania, że wydawało mi się, iż to, czego sam wówczas dokonałem, nie było tyle warte. Ale ostatecznie zdopingował mnie apel „Kulis”. Gdybym teraz tego nie zrobił, nie zrobiłbym tego chyba nigdy…
Jerzy Ciszewski