25 sierpnia 1944 r. Warszawa jest dobijana przez Niemców
Powstanie Warszawskie, powoli się dopala. Stare Miasto dobijane jest, m.in. przez JU 87; pporucznik AK, Jerzy Ciszewski ps. ‚Motz’ czai się na dachu kamieniczki. Strzela !
To prawdziwa historia. Za ten czyn, otrzymał order Virtuti Militari V klasy.
Dołączony rysunek, pochodzi z artykułu, gdzie ojciec opisuje tę sytuację – fragment powieści Ojciec’44
*****
….. Jerzy uznał, że znowu szybko musi zmienić pozycję strzelecką. Chwycił mocno karabin i rzucił się do klatki schodowej, by wspiąć się wyżej. Tak, dach kamienicy jest najlepszy. Przygięty, na ile pozwalały bandaże, łomocząc głośno obcasami po czarno-białej terakocie, w sekundę pokonał schody. Miał szczęście, nie musiał szukać wyjścia na zewnątrz. W suficie była otwarta klapa. Błyskawicznie znalazł się na dachu i obrał duży, solidny komin jako swój tymczasowy posterunek.
Nie czekał długo. Raptem trzy oddechy, zanim kolejny junkers zameldował mu się tuż przed lufą. Leciał innym kursem i wyraźnie kierował się w stronę Kanoniczek. Scena ta rozegrała się tak szybko i nierealnie, jak gdyby była fragmentem niemego filmu.
Ciszewski na pół sekundy spojrzał w dół, na płonące miasto, rozbite budynki, zmasakrowane fronty kolorowych kiedyś kamieniczek i skupił wzrok na celowniku. Dopuścił sztukasa na odległość jakichś stu metrów. Nabrał głęboko powietrza i wcisnął spust do oporu.
– Taaataattatatatatattatatattatat!
MG tym razem nie zawiódł; grał równiutko i bez zająknięcia. Jerzy trafił. Musiał trafić. Trafiłby nawet z zamkniętymi oczami. Facet w junkersie był szybki; natychmiast świecą uciekł w górę. Niewiele myśląc, Ciszewski pobiegł wzdłuż dachu do kolejnego poszarpanego wojną komina, pozbawionego górnej części zwieńczenia. Rozbite cegły leżały bezładnie na czarnej dachowej papie. Jerzy wcisnął się w dziurę, w której ułożył zbolałe ciało; znalazł nawet podparcie dla karabinu. Wiedział, że tamten na górze zrobi szybki zwrot i od razu zaatakuje. Niemieccy szturmowcy byli przecież piekielnie celni.
***
„Będę niczym wymierzający sprawiedliwość święty Piotr” – pomyślał Zipfel. Pozbędzie się polskiego bandyty szybko, dokładnie i z radością otrzepie spracowane ręce. Później odleci na swoje lotnisko w poczuciu dobrze wykonanego germańskiego obowiązku, strzeli dwa albo trzy sznapsy, wybrandzluje się i pójdzie spać.
***
– Ty szkopski, obwisły cycu – warknął do siebie Ciszewski.
Obserwował niebo, uspokajając oddech po biegu. Miał już rozstawione nóżki karabinu; czuł w dołku obojczyka twardą kolbę. Przygotował ciało na amortyzację odrzutu. Spokojnie patrzył przez celownik. Był gotów.
– Chodź, czekam na spotkanie z tobą. Czekam na Wszechmogącego!
W tej samej sekundzie junkers wyłonił się znad dachu. Leciał pod kątem i z ładnie odsłoniętym bokiem. Ciszewski zauważył lekko odsuniętą osłonę kabiny.
„Gorąco tam pewnie…” – przemknęło mu przez myśl. Potem nacisnął spust. Trzymał długo i mocno. Pod wściekle jazgoczącą lufą karabinu podniósł się tuman kurzu. MG-42 – doskonały wytwór niemieckiej myśli inżynierskiej – spisywał się znakomicie. Bez ustanku pluł żelaznym ogniem.
***
Oberfähnrich Zipfel złożył samolot do ciasnego skrętu. Znowu usłyszał i poczuł pociski uderzające w kadłub samolotu. To Polak jeden!
– Mam cię, kundlu! – Wściekły dodał gazu i zaczął nabierać wysokości.
Kawałek dalej chciał zrobić szybki zwrot. Nie zdążył. Z boku nagle odezwał się kaem. Może to ten sam, ale przecież wali z innego miejsca? Kątem oka pilot dostrzegł nawet nikły płomień gazów wylotowych, które przy ciągłym ogniu uchodziły z lufy. To był ostatni obraz, który zarejestrował jego mózg. Seria z kaemu okazała się zabójczo celna. Jeden z pocisków przebił osłonę kabiny i trafił Zipfela skośnie w policzek i oko. Nie wiadomo dlaczego, kula utkwiła gdzieś głęboko pod czaszką. Kandydat na oficera Luftwaffe zginął na miejscu, czyli honorowo, jak przystało na lotnika – w walce i w powietrzu.
Strzelec radiooperator Alois Oberlaber żył może dwie sekundy dłużej. Zanim sztukas ostatecznie poddał się sile ciążenia i spadł między dachy Warschau, strzelec zdążył jeszcze spojrzeć przez ramię martwego Zipfela na szczyt tablicy przyrządów. Ujrzał czarnego diabełka z czerwonym językiem. Wydawało mu się, że zabawka uśmiecha się do niego złośliwie. Zdał sobie sprawę, że od samego początku wiedział, iż Zipfel pewnego dnia zabije ich obu. Alois chyba nawet tego chciał.
„Gott mit uns” – jak piorun przeleciało mu przez głowę.
Ułamek sekundy później junkers runął na dach wielkiej kamienicy. Siła uderzenia oderwała skrzydła. Bezwładny kadłub bombowca na sekundę zawisł na krawędzi dachu, a potem z potwornym zgrzytem rozrywanych i gniecionych blach runął na ulicę. Palił się tak jak reszta miasta.
***
– Zabiłem skurwysyna! Trafiłem go! – umorusany mężczyzna wrzeszczał jak opętany. Skakał i wygrażał niebu zaciśniętymi pięściami.
Posted 8 months ago
Forum Odpowiedzialnego Biznesu w ramach akcji #NGOreagujeOdpowiedzialnie uruchamia na portalu Odpowiedzialnybiznes.pl podstronę, aktualizowaną o informacje na temat zaangażowania organizacji pozarządowych w pomoc osobom, organizacjom i instytucjom. [Link]
Posted 8 months ago
Pracodawcy przyznają, że COVID-19 jest zagrożeniem dla zdecydowanej większości prowadzonych przez nich biznesów, jednak 18% widzi w nim szansę na rozwój swojej firmy. [Link]
Posted 8 months ago
Marka Pilkington wprowadza dodatkową funkcjonalność do swojej aplikacji z projektami referencyjnymi. Aplikacja po aktualizacji została zintegrowana z aplikacjami mapowymi. [Link]