Z wielką pomocą i wsparciem mojego przyjaciela, postanowiłem napisać powieść o moim ojcu, Powstańcu Warszawskim, który nazywał się Jerzy Ciszewski. Wstępny plan jaki sam sobie wyznaczyłem, zakładał, że książka ta ukazywała by się dokładnie teraz; na 70 rocznicę. Nie dałem rady zmieścić się w tym harmonogramie. Nie zdążyłem uporać się z tym materiałem. Okazało się, że w sensie emocjonalnym jest to dla mnie bardzo trudne. Do skończenia tego potrzebuję jeszcze chwili czasu. Mimo, że już jesteśmy na końcówce …
W każdym razie … mój ojciec był w Kampanii Wrześniowej; później, jak wielu jego rówieśników poszedł do konspiracji jako żołnierz Armii Krajowej. W konsekwencji, oczywiście Powstanie Warszawskie. W tamtych dniach jego łupem padł na Woli czołg Pantera. Później nad Starym Miastem zestrzelił Ju 88 – czyli bombardującego Warszawę – Stukasa. W Powstaniu, dwukrotnie otrzymał Krzyż Walecznych 1 kl. oraz Virtuti Militari V kl. Miał pseudonim „Mötz”. Po poddaniu powstania, został wzięty do niewoli, ale udało mu się uciec z transportu i zadekował się na kilka miesięcy w Zakopanem.
Przed laty w czasie jego pogrzebu, na warszawskich Powązkach, zjawiło się kilku jego kumpli z Powstania. Fajni dziadkowie, śmieli się również z jakichś wspólnych z moim starym, powstańczych historyjek. Powiedzieli mi również, że Jurek nie oszczędzał się w Powstaniu … a jego popisowy numer to było wyłażenie na szczyt barykady i przeglądanie przedpola przez lornetkę, mimo świszczących obok niemieckich kul. Pewnie trochę szpanował, trochę pracował nad morale swoich towarzyszy broni.
Inne wydarzenie, które zostało przez nich zapamiętane to numer jaki mój ojciec wykonał podczas ataku na ciężki karabin maszynowy MG 42 stojące w głębi typowego warszawskiego podwórka. Karabin był obłożony workami z piaskiem i walił ogniem prosto w bramę wejściową do podwórka. – „Byliśmy skuleni ze strachu pod ścianą budynku” – mówił jeden z nich – „Jurek w jedną i drugą rękę wziął dwa niemiecki granaty szturmowe i jak jakiś wariat; rzucił się prosto na tych strzelających Niemców. Przebiegł tak kilkanaście metrów. Jak im pierdolnął tymi granatami prosto w to gniazdo to wszystkich rozpieprzył. Ze ścian budynku można ich było skrobać. Jak zobaczyliśmy tę akcję nic innego nie było zrobić jak tylko się przeżegnać. Jego nawet nie drasnęło … !”
W ramach zbierania materiałów, strzępków pamięci po moim starym, któregoś dnia trafiłem oczywiście do Muzeum Powstania Warszawskiego do dr. Pawła Ukielskiego. Tam też, podczas fantastycznego spotkania, z teczki mojego ojca (jak mi wtedy powiedziano, każdy Powstaniec ma tam swoją teczkę. o którą się tam dba i uzupełnia dla naszej wspólnej pomięci) Z tej teczki wyciągnięto spisany ręcznie życiorys mojego staruszka i wręczono mi kopię. Ja nie nie wiedziałem o istnieniu tego dokumentu; a był on aneksem do jego deklaracji zgłoszenia do „Związku Uczestników Walki Zbrojnej o Niepodległość i Demokrację”
Mój ojciec umarł wiele lat temu; wcześniej wyjechał z Polski za granicę; jako nastolatek widziałem go niewiele razy … i tak naprawdę bardzo słabo się znaliśmy
poniżej jego życie
* * *
Ciszewski Jerzy
Warszawa, Al. Sikorskiego 56
Życiorys
Urodziłem się w 14.02.1916 Warszawie. Gimnazjum ogólnokształcące ukończyłem w r. 1936, w tymże roku poszedłem do wojska. Przydzielono mnie do Grudziądza do podch. rezerwy Kawalerii. Podchorążówkę ukończyłem w stopniu kaprala podch. Otrzymałem przydział do 1-go pułku Szwoleżerów w Warszawie. W 1937 roku wstąpiłem na politechnikę, na wydz. architektury. W okresie do wybuchu wojny byłem w pułku dwukrotnie na ćwiczeniach i otrzymałem awans.
We wrześniu zmobilizowany jako wachm. Podchorąży poszedłem na front z pułkiem I szwadron zapasowy rotm. Smolicza. Po rozbiciu pułku pod Suchowolą wróciłem do Warszawy.
Przez pierwsze dwa lata pracowałem w firmie budowlanej mojego ojca. W 1942 roku zacząłem chodzić na tajne wykłady podchorążówki, a równocześnie nawiązałem kontakt z kolegami z wojska i wstąpiłem do organizacji. Był to oddział zgrupowany z oficerów i podchorążych 1 P.S K. (strzelców konnych – Garwolin).
Zebrałem wokół siebie 5-u kolegów i zostałem dowódcą sekcji, którą miałem szkolić teoretycznie. Chodziło tu o regulamin i znajomość broni. Miałem kilka wykładów i parę zbiórek. Żadnych akcji i wypadów w teren nie robiłem. Jednocześnie za szkoleniem mojej sekcji składałem raporty do oddziału – bat. Łukasińskiego.
W dniu wybuchu powstania oddział nasz otrzymał numer 1806. Uderzyliśmy z Burakowskiej na Stawki. Potem walczyliśmy na Woli (róg Wolskiej i Młynarskiej).
Na Woli otrzymałem Krzyż Walecznych i zostałem ranny. Oddział wycofał się na Stawki i tam podczas obrony zostałem ranny ponownie. Po operacji w szpitalu Jana Bożego dołączyłem do oddziału, który wszedł w „zgrupowanie Sosny” i na pododcinku „Gozdowa” bronił reduty Kamionek. Tam też dołączyłem do oddziału i walczyłem do końca Starówki. Przedstawiony byłem ponownie do K. W. i V. M.
Przez kanał doszedłem do śródmieścia. Z zgrupowaniu „Gozdowa” oddział nasz dotrwał do końca, kwaterując u Br. Jabłkowskich a walcząc w Bristolu i na Chmielnej. Wraz ze szpitalem jako ranny ewakuowany zostałem z Warszawy. Na tym skończyłem moją pracę w organizacji.
Od kapitulacji do kwietnia przebywałem w Zakopanem. Od maja do zimy przebywałem w Krakowie, poczem wróciłem do Warszawy. Otrzymałem pracę jako dziennikarz w Expressie wieczornym, a jednocześnie kończyłem studia. W lutym 1949 zdobyłem dyplom i obecnie pracuję jako inżynier w Z. O. R. w biurze projektów. Mieszkam stale w Warszawie. Al. Sikorskiego 56.
Ciszewski Jerzy