Z TADEUSZEM ROLKE ROZMAWIA ZUZANNA CISZEWSKA (wrzesień 2014)
Z legendarnym polskim fotografem Tadeuszem Rolke spotykam się w poniedziałkowy, słoneczny poranek w kawiarni na warszawskim Mokotowie. Wita mnie czarujący starszy Pan w tweedowej marynarce i okularach przeciwsłonecznych. Pan Tadeusz nie jest łatwym rozmówcą – zdystansowany, woli zadawać pytania niż odpowiadać na stawiane jemu. Ożywia się, gdy pytam go o fotografię.
„Moim odwiecznym tematem są ludzie”
– Jakie było Pana pierwsze wspomnienie związane z fotografią?
– Pierwsze… Takie osobiste to było w czasie okupacji w Warszawie. Łazienki były zamknięte dla Polaków, ale ulica Agrykola nie. Można było zejść Agrykolą na dół do tego mostku, gdzie jest pomnik Sobieskiego i gdzie jest pałac. Przypuszczam, że mogła być to niedziela. Jeśli dobrze pamiętam – nie byłem jedyną osobą na tym mostku. Koło mnie znalazła się para młodych ludzi, może 18-latków. I ten młody człowiek, fotografował tą swoją młodą dziewczynę i miał bardzo dobry aparat, który nazywał się Voigtlander. A ja już wówczas byłem szalenie zainteresowany fotografią – znałem nazwę tego aparatu i zazdrościłem go. Czy zazdrościłem dziewczyny to nie wiem, ale na pewno zazdrościłem aparatu. (śmiech)
– A jaki był pierwszy Pana aparat w takim razie?
– Mój pierwszy aparat był bardzo słabiutki. Nie było mnie stać na lepszy – nazywał się Kodak Babybox. To był tego typu sprzęt jak w latach 70. aparaty, które nazywały się Idoten kamera, czyli wszystko same robiące, autofocus i automatyczne naświetlenie. I ten mój pierwszy aparat też wszystko robił sam z tym, że, niedobrze.
– Czy od zawsze wiedział Pan, że będzie fotografem?
– To się sformułowało w jakimś 1943 roku, 1944 roku już definitywnie, czyli miałem wtedy 15 lat.
– Co spowodowało, że wtedy Pan wiedział?
– Potrzeba. Potrzeba przekazu informacji. Mnie interesował obraz. Wszystko mnie interesowało z obrazem związane: albumy, malarstwo, gazety, fotografie w gazetach. Kino mnie bardzo interesowało, film. Niemcy wyświetlali swoje kroniki filmowe, bardzo lubiłem je oglądać. Wszystko to, co wizualne fascynowało mnie.
* * *
Tadeusz Rolke urodził się w Warszawie w 1929 roku. Jego około-wojenne losy to materiał na oddzielny artykuł. W czasie okupacji w Warszawie, jako dziesięciolatek, był członkiem Szarych Szeregów. Po Powstaniu Warszawskim został wywieziony na roboty do Niemiec. Wrócił i rozpoczął studia w Lublinie na Wydziale Historii Sztuki. Wkrótce oskarżono go o udział w tajnej organizacji antykomunistycznej i dostał wyrok siedmiu lat więzienia. Fotografować zaczął w latach 50tych. Wtedy również zaczął współpracę z takimi magazynami ilustrowanymi jak: Przekrój, Stolica, czy Polska.
* * *
Jak kiedyś postrzegany był zawód fotografa?
– Fotografowie to byli ludzie, którzy mieli zakłady. Fotograf robił zdjęcia komunijne, rodzinne, paszportowe. Ale w czasie wojny zjawiła się pewna nowinka techniczna, której przed wojną w Warszawie nie było. Automaty do robienia zdjęć. Przypuszczam, że była to jakaś niemiecka firma.. Nam się to bardzo podobało z kolegami. Żeśmy chodzili i sobie wrzucali pieniądze i siedzieliśmy w kabinie i za chwilę wychodziły zdjęcia. Jak polaroid.
– Kto wykonywał zawód fotografa w tamtych czasach?
– Ja nie znałam osobiście kogoś, kto by był zawodowym fotografem, niestety. Natomiast korzystałem z usług laboratoriów. Bo oddawałem swój film do wywołania i prosiłem o zrobienie odbitek 6 x 9. I miałem taki zakład na Mazowieckiej niedaleko mojego miejsca zamieszkania, ale nie mogę powiedzieć, żebym był tam takim zaprzyjaźnionym, stałym klientem. Za krótko to trwało, abym był rozpoznawanym, a może byłem, ale tego nie wiedziałem. Dopiero po wojnie, kiedy oddałem film do wywołania na Nowym Świecie i przyszedłem po odbitki na 2 dzień, to właściciel tego zakładu spytał mnie czy to są moje zdjęcia, czy ja te zdjęcia zrobiłem. Powiedziałem, że tak. Na co on, „fotografuj, bo to, co robisz jest dobre”. I to było moje pierwsze zetknięcie z obcą osobą, ale z dziedziny fotografii, która przekazała mi tego typu komentarz. Jak się później okazało był to mój starszy kolega ze Związku Polskich Artystów Fotografików. Niedługo potem poznałem go oficjalnie.
– Jak w takim razie uczył się Pan fotografii?
– Ja w pewnym momencie poszedłem na kurs. Istniał tzw. zakład doskonalenia rzemiosła, który prowadził szkolenia we wszystkich dziedzinach. Czy chciała Pani zostać rzeźnikiem, czy blacharzem – wszystkie dziedziny miała Pani do dyspozycji. I ja tam zapisałem się na fotografię i jakiś czas tam chodziłem.
– Ile lat Pan wtedy miał?
– To było po wyjściu z więzienia, miałem 25 lat. Dość szybko zobaczyłem, że tego, co miałem się nauczyć już się nauczyłem. Chodziło głównie o sprawy techniczne, laboratoryjne.
– A czy kwestię kompozycji, estetyki zdjęć da się w ogóle nauczyć?
– Tego nigdy się nie nauczysz.
– Czyli trzeba mieć określone oko, talent. Jak Pan uważa?
– Talent. Nie chce być zarozumiały, ale talent.
* * *
Jeden z najlepszych okresów fotograficznych Tadeusza Rolke zaczyna się w latach 60. Współpracując z wieloma redakcjami ma możliwość realizowania zupełnie różnych i niezależnych od siebie tematów. Jego zadaniem jest dokumentowanie życia nocnego miasta, pijackich sobotnich wieczorów, melin, izb wytrzeźwień czy spacerujących ludzi. Równocześnie zajmuje się typową „wydarzeniówką” taką jak wizyta Charlesa de Gaulle’a w Warszawie, dokumentowaniem oficjalnych świąt czy obrad PZPR.
Z kolei bliskie relacje z polskimi artystami zaowocowały wieloma wybitnymi portretami. Jak sam komentował fotograf w wywiadzie dla Przekroju „Na szczęście nigdy nie zostałem przyporządkowany do jednego gatunku”. Wszechstronne zainteresowania oraz zabawa wieloma gatunkami fotografii miały wpływ na to jak Tadeusz Rolke dokumentował codzienność. „Zawsze byłem w połowie drogi, z jednej strony rzemieślnik, z drugiej niedokończony historyk sztuk, interesowałem się tym. Abstrakcja liryczna, malarstwo gestu, wszystko, co przyjechało ze Stanów. Później konstruktywizm przez Malewicza do Mondriana. Moje horyzonty były pewnie trochę szersze niż faceta, który po prostu „chodzi na tematy” – mówił.
* * *
Jest Pan fotografem wszechstronnym, która z dziedzin jest Panu najbliższa?
– Dosyć wcześnie odszedłem od bycia tylko fotoreporterem, bo zacząłem robić modę i w pewnym momencie zdjęcia aranżowane, które są niesłychanie angażujące. Jak się idzie na fotoreportaż znajdujemy się w sytuacji zastanej, na którą nie mamy wpływu. Powiedzmy jest jakiś temat, robimy go i jest koniec, bo impreza się skończyła, no i mamy plon naszej pracy mniej lub bardziej udany. I to wszystko. Nie mamy na to żadnego wpływu. A w fotografii aranżowanej przez samego siebie zaczyna się od pomysłu. To może być pomysł, który pojawia się w czasie nieprzespanej nocy, bo ten pomysł się w tobie tworzy. A później następuje konfrontacja pomysłu z rzeczywistością: czy to tak wyjdzie, czy te rekwizyty, czy ten człowiek, czy te światło. To jest niesłychanie angażujące.
– I jest to najbliższa Panu forma?
– Teraz najbardziej ją lubię. Obecnie mało robię sytuacji typu dokument.
– Czy odejście od reportażu było celowe, czy była to kwestia pracy i zleceń?
– Okazało się, że szkoda tracić, nie wchodzić w pewne obszary gdzie samemu coś się wymyśla.
– Czyli tak naprawdę tworząc…, Bo reportażysta dokumentuje rzeczywistość nie mając na nią wpływu, natomiast tworząc fotografie aranżowaną fotograf jest bardziej twórcą, malarzem.
– Tak, wszystko jest własne.
– Czy przez to fotografia jest bliższa?
– Tak, tak.. Jest bardziej przepracowana, przerobiona, wewnętrzna, przekręcona.
* * *
Wspominając swoje najbardziej aktywne lata zawodowe, Tadeusz Rolke w wywiadzie udzielonym „Przekrojowi” w 2009 roku mówił o tym, że cały czas miał odruch uprawiania czegoś, co sam nieformalnie nazwał „fotografią niepotrzebną” – „Jadę z dziewczyną na wakacje na Mazury. Ona się rozbiera i ja ją fotografuję. Bo dlaczego nie. Jestem na festiwalu w Grecji, mam wolną chwilę. Zachodzi słońce, przez okno wpada piękne światło. Przestawiam butelkę wina, wieszam koszulę na wieszaku i to jest dla mnie martwa natura. Przez obiektyw studiuję tę najbliższą rzeczywistość. To są takie małe przyjemności. Dzięki temu zawsze mam, co robić czym się cieszyć. Fotografia jest sztuką rejestrowania. Nie ma co kombinować i chwytać się lewą ręką za prawe ucho. Proste rozwiązania są tu najlepsze.” Zdjęcia „przypadkowe” to zapis aktywnego życia towarzyskiego, które w latach 60. prowadził fotograf. Imprezy, wycieczki, koncerty, festiwale, wypady na wieś. Oglądając zdjęcia Tadeusza Rolke obserwator niepostrzeżenie staje się uczestnikiem wydarzeń. Zwyczajność chwili zarejestrowana przez migawkę aparatu, wydawałoby się od niechcenia i przypadkowo, staje się najsilniejszym argumentem fotografa.
* * *
– Co Pana najbardziej pociąga w pracy fotografa?
– Radość fotografowania.
– Moment naciśnięcia migawki?
– W ogóle cały ten proces. Że nie jest to obowiązek, a radość.
– A co czyni dane zdjęcie, zdjęciem dobrym?
– Wypełnienie formą treści. Stosunek między treścią, a formą.
– Na przykład?
– Spojrzy Pani na zdjęcia z World Press Photo z tych wydarzeń. Wtedy najprościej ocenić. Oni się sprawdzają jednak. Wyróżnione jest lepsze od tego niewyróżnionego, bo spełniło warunki harmonii. Ilość informacji pozostaje w proporcji do formy. Nie jest przegadane na przykład. Zaletą niektórych zdjęć jest ich niezwykła oszczędność. Że jest tak mało. To mogą być zdjęcia martwej natury, czy pejzaż. Czym mniej, nieraz, tym lepiej.
– A kto jest Pana idolem fotograficznym?
– Ja jednego jakiegoś idola nie miałem. Podziwiałem tę fotografię, którą można było zobaczyć w piśmie LIFE, czy podobnych tego typu tygodnikach europejskich.
– Czy posiada Pan ulubione zdjęcia swojego autorstwa?
– Jednego chyba nie mam. Mam niektóre, które darze większą sympatią niż inne.
– I od czego to zależy?
– Przypuszczam, że albo okoliczności, albo jakiś wyjątkowy fluid płynący z formy zdjęć.
– Może podać Pan przykład?
– Na przykład ostatnio jeden z moich przyjaciół, który ze względów zawodowych zajmuje się moim archiwum, odkrył fotografię, o której ja w ogóle nie wiedziałem i jest to jedną z lepszych fotografii mojego życia. I to jest dla mnie rewelacja. Po pierwsze, że coś takiego zrobiłem, a po drugie, że nikt tego wcześniej nie zobaczył.
– Co przedstawia ta fotografia?
– Przedstawia portret młodej kobiety typu reportażowego.
– Jak to się stało, że Pan je przeoczył?
– Ono nigdy nie było kopiowane, ani w powiększalniku, ani w drukarce. I ja w ogóle nie wiedziałem, że ono istnieje. Zostało zrobione w roku 1972 w Hiszpanii.
– Kobieta była Hiszpanką czy Polką?
– Kobieta jest Holenderką (śmiech).
* * *
Pod koniec lat 50. Tadeusz Rolke rozpoczął regularną współpracę z projektantką mody, Barbarą Hoff, którą poznał jeszcze w czasie studiów. Efekty tej pracy publikował regularnie krakowski tygodnik „Przekrój”, kształtując gusta kilku pokoleń Polek w PRL. O modzie w okresie PRLu bardzo ciekawie opowiada również film dokumentalny „Political Dress“ w, którym obok Tadeusza Rolke i Barbary Hoff występuje Barbara Hulanicka, legendarna projektantka i założycielka domu mody Biba.
* * *
– Jak kiedyś robiono zdjęcia mody?
– Bardzo prosto. Z Barbarą Hoff sesje robiliśmy w trzy osoby. Barbara, modelka
i ja. I dzięki tej prostocie dzisiaj podziwiamy ich siłę.
– Czy prostota wynikała z warunków, czy z tego, że tak zdjęcia musiały być zrobione?
– Z warunków. Nie było wyposażenia w światła. Światło dzienne, najlepsze atelier – plener. Więc robiło się w takich warunkach, jakie były i starało się jakieś optymalne rezultaty otrzymać.
– Czy władza miała wpływ na to, jakie katalogi modowe były robione?
– Myśmy z Barbarą robili to do Przekroju, czyli władza bezpośrednio nie opiniowała mody, bo Barbara na pewno miała w ramach redakcji absolutną autonomie, przypuszczam, że Marian Eile (założyciel i ówczesny redaktor naczelny Przekroju) jej absolutnie ufał i zdawał się na jej gusta i decyzje. Ona miała tę stronę publikacji i co jakiś czas myśmy tą stronę wypełniali.
– A czy miał Pan szczególne podejście do fotografii modowej, czy zależało to w dużej mierze od okoliczności?
– Nie mogliśmy małej czarnej sfotografować w łanie zboża. Na ogół szukało się jakiegoś wnętrza, albo jakiegoś neutralnego tła.
– A kim byli modele?
– Znajomi Barbary Hoff. Więc była to działalność w dużej mierze towarzyska. Stąd te sesje mody były też dużą przyjemnością
* * *
„Fotografie Rolkego mają niezwykle silny indywidualny rys. Choć wybiórczo interesuje się światem zewnętrznym, artystę bardziej pociąga świat estetyczny. Może to rezultat (przerwanych) studiów na historii sztuki? W każdym razie estetyzujący ton dominuje nawet w fotografiach brzydoty.” – Komentuje Bogusław Deptuła – historyk, krytyk sztuki i marszand.
* * *
– Czy zawsze nosi Pan przy sobie aparat?
– Prawie zawsze. Dzisiaj akurat nie wziąłem, ale normalnie powinienem mieć.
– W jakich sytuacjach go Pan wyciąga?
– Na przykład Panią bym sfotografował dla celów informacyjnych, żebym miał Pani zdjęcie u siebie. Poza tym może się zawsze coś zdarzyć.
– Jakim aparatem robi Pan teraz zdjęcia?
– Takie notatki robię cyfrowym. A wszystkie poważne robię normalnym, czyli analogowym.
– Jaki ma Pan stosunek do fotografii cyfrowej? Lubi ją Pan?
– Jest niezbędna w zawodowym życiu fotografa. Nie do wyobrażenia jest brak sprzętu cyfrowego. No, ale miliony firm pomnażają miliony tych naciśnięć to jest jakby pewne zjawisko kulturowo – socjologiczne, na które my nie mamy wpływu, ponieważ tak się rozwijają technologie i z technologią społeczeństwa. Zależni jesteśmy od tego, co kolejnego nam technika podłoży.
– Susan Sontag w swojej książce „O fotografii” napisała, że fotografując fotograf odcina się od rzeczywistości i nie przeżywa tej sytuacji. Jest schowany za aparatem, co uniemożliwia mu być w danym momencie rejestrując go.
– To zależy od typu człowieka, jakim jest ten fotograf. Nie każdy. Są właśnie tacy, którzy jakby uciekają w swój świat po tej stronie obiektywu, a są tacy którzy rozwijają ten kontakt z drugim człowiekiem, ten kontakt wręcz wybucha.
– Czyli to jest bardziej osobowość?
– Nie uogólniałbym tak.
– A Pan, jakim typem fotografa jest?
– Tym otwierającym się. To już wszystko Pani wie. No prawie wszystko.
* * *
We wstępie do albumu „Fotografie 1944 – 2005”, zaprzyjaźniona z Rolke redaktorka napisała: „To nie mógł być album the best of w poprawnej, chronologicznej perspektywie. A to, dlatego, że Twoje życie nigdy nie było linearne. Żyjesz wciąż w kilku światach jednocześnie i bycie na granicy weszło Ci w krew”