Pojechaliśmy z Sinusem rzucić nasze łódki na wodę. Najwyższa pora. Prawie połowa maja, my jeszcze na lądzie. Znaczy nasze bardaszki spoczywają na przyczepach. Sinusa to łódź motorowa, moja żaglowa.
Jesteśmy w porcie w Nieporęcie położonym nad Zalewem Zegrzyńskim (gdy byliśmy dziećmi port ten nazywaliśmy Newport; za komuny ćwiczyliśmy tam żeglarstwo – kurwa … kiedy to było ?) Pracują tam stare chłopaki. Bardzo stare.
Pan Janek co nie ma zębów i wzroku. Jest super gościem i bardzo dobrym człowiekiem. Pan Piotr, mrukliwy, ledwo przystępny i taki w ogóle nie marketingowy – pełni funkcję bosmana. Jest też najstarszy z nich co kocha koty – mrukliwy i jeszcze starszy. W porcie rozłożone są plastikowe tacki. Koty są dokarmiane. Przepraszam, nie pamiętamy jak ten Pan ma na imię. Z naganą powiedział, że nie przyjeżdżaliśmy zimą doglądać łódek stojących na przyczepach pod gołym niebem. … Mam moralniaka, a on rację.
Stawialiśmy na moim Tango maszt. Czynność nie jest specjalnie ryzykowna. Żeglarze przykładają do niej bardzo dużą wagę. Moim zdaniem bez sensu. Nie słyszałem by komukolwiek, przy tej czynności, maszt spadł na łeb.
Zatem … ktoś zadzwonił do Sinusa. To był nasz inny przyjaciel z ksywą „Profesorek”; faktycznie Andrzejek jest profesorem nauk medycznych w specjalności neurochirurgia (ktoś zadzwonił do Sinusa … to się okazało po kilkudziesięciu sekundach) … więc maszt na moim Tango podniesiony jest do połowy. Napięte liny skrzypią i zgrzytają. Łódka stoi jeszcze na przyczepie; do lustra wody ma jeszcze z pięć metrów, a może i więcej.
Sinus słucha długo i mówi – „o kurwa …” później – „… i co z nim …. ? stwierdza – „… tak zadzwonię do niego i powiem mu …” Mówi – „… tak, bardzo źle ….” Zamyka telefon i robi minę. Pytam – Kto dzwonił, co się stało ? Odpowiada – Ten „A…..” miał wylew; zrobili mu dwie – jedna po drugiej – operacje. Profesorek powiedział, że jak otworzyli głowę to środku była masakra. Nie dało rady nic robić.” Wzięliśmy się za stawianie masztu i spuszczanie łódki na wodę. Oględnie patrzyliśmy sobie w oczy.
Pan Janek, Pan Piotr oraz ten trzeci … co nie pamiętamy imienia (wiemy, że zajmuje się kotami) – pracują od setek lat w tym małym, biednym porciku. Ma zostać zamknięty w przyszłym roku. W sensie „grządka” od zawsze, dzierżawiona przez Yacht Klub Polski jak również obok – przez Spójnię Warszawa. Dwa bardzo zasłużone i przy okazji jeszcze biedniejsze kluby żeglarskie.
Rok temu gmina Nieporęt, przejęła kontrolę właścicielską nad tym miejscem. Uznała, że wymawia wszystkim, wszystkie umowy i będzie sama prowadzić działalność gospodarczą. Między innymi kopa mają dostać małe biedne kluby, które uczą żeglarstwa małe dzieciaki.
Pan Piotr, Pan Janek i ten trzeci mówią – tyle lat; tyle zdrowia włożyliśmy w to miejsce. Bez sensu. Teraz nawet do emerytury nie dojechaliśmy.
* * * * *
Po południu dzwonię ze sprawą do starego przyjaciela. Bardzo rzadko się widujemy – raczej wzajem czytamy kto co na fejsie upuści. Znaczy ja patrzę co on włoży; to człowiek wybitny, twórca, humanista, inteligent. Jest mędrcem.
Z początkowo, lekkiej rozmowy wynika, że jego żona jest chora; ma stwardnienie rozsiane. Jego wyznanie wynikło z mojego gdy powiedziałem, że mój stary umarł na SM.
* * * * *
późnym wieczorem siedzimy. Przychodzi esemes; umarł tata przyjaciółki.
* * * * *
taki, kurwa słoneczny majowy dzień