Jest sama końcówka 2019. Od kilku miesięcy uczę się Japońskiego. Pierwsze lekcje były dla mnie koszmarnie trudne. Mniej więcej w 45 minucie godzinnej lekcji czułem jakby w mózgu rozpalał się solidny ogień; w tym momencie nie byłem w stanie przypomnieć sobie wyrazu, frazy czy zdania jaki ćwiczyłem pięć minut wcześniej. To było straszne uczucie niemocy.
Po kilku, a może kilkunastu lekcjach wszystkie elementy znalazły się na swoim miejscu. Zamiast stresu, zacząłem odczuwać przyjemność z kolejnych ćwiczeń. Polubiłem rysowanie/pisanie znaków w hiraganie i katakanie (kanji jeszcze nie dotknąłem). Miałem może ze dwa momenty kiedy prawie bym odpuścił i przestał się uczyć, skoro wiem, że chyba nigdy nie nabiorę biegłości w posługiwaniu się tym językiem. Myślę, że musiałbym się uczyć minimum trzy cztery godziny dziennie. Ponieważ jestem zewsząd otoczony różnymi sprawami nie jest to możliwe. Drugą okolicznością jest mój wiek; wszystko przychodzi z większym trudem. Dotyczy to również zapamiętywania.
Generalnie wszytko w nim dla Polaka czy też osoby działającej na alfabecie łacińskim jest fonetycznie obce i nic z niczym się nie linkuje. Owszem wyrazy pochodzące np. z języka angielskiego zostały „zjaponizowane”; wsłuchawszy się w nie czuć, że źródłem danego wyrazu znajduje się języku w angielskim czy niemieckim. Najprostszy przykład to nazwa naszego kraju. Po angielsku jest Poland, po japońsku jest Poorando, London to Roondon, internet to w języku japońskim intānetto, a Warsaw to Warushawa itd.
Dlaczego japoński ?
Z dwóch podstawowych powodów. Interesując się historią, kulturą, dniem dzisiejszej Japonii uznałem, że uczenie się japońskiego w wielu wymiarach mnie wzbogaci. Nie tylko w zakresie lepszego poznawania tych ludzi i kraju. Wzmocni również moją duchowość, myślenie o świecie, postępowanie wobec samego siebie i otaczającej mnie rzeczywistości. Pomyślałem również, że skoro już tyle czasu, zaangażowania i nie ma co gadać, pieniędzy zainwestowałem (byłem w Japonii, dobrych kilkanaście razy) to jest czymś na kształt obowiązku pójść krok dalej i wejść w ten świat.
Gdy wracam z kolejnej podróży do Japonii tak staram się ją zorganizować aby przed wylotem być w mieście Narita. Tam mam jeden z moich ulubionych lokali, a bardziej tania speluna gdzie pije się sake polewaną z palca (tak płynie do szklanki po palcu obsługującego) jara się fajki, je drobne ciepłe przekąski mięsne i w towarzystwie robotników, pilotów samolotów pasażerskich, Japonek w biurowych strojach Japończyków ubranych w garnitury, członków yakuzy oraz innych lokalesów, spędza się wieczorem radośnie czas.
Chcę więc móc zamówić picie i jedzenie po japońsku, powiedzieć skąd pochodzę, ile mam lat, czym się zajmuję ile mam dzieci, jak często jestem w Japonii i co mnie do niej ciągnie. Wiem, że jak zacznę tak z nimi gadać to im szczęki opadną. Będzie to dla mnie historyczne osiągnięcie. Jestem pewien, że zaczną stawiać mi sake i poklepywać po ramionach.
Drugi powód jest powszechnie znany. Uczenie się nowych rzeczy opóźnia starzenie się mózgu. Wiadomo, że ruch fizyczny i uczenie się spowalnia ten w istocie, nieunikniony proces. Po tych kilku miesiącach czuję, że głowa jakoś lepiej mi funkcjonuje. Nie jestem lekarzem więc nie potrafię tego dokładnie i profesjonalnie opisać. Stwierdzam tylko, że to co w czaszce jakoś ostatnio „lepiej mi podaje”
Uczy mnie Pani
Anna Koike – kobieta wyjątkowej cierpliwości. Załatwiamy tę sprawę za pomocą skype. Proste i skuteczne